Bywa, że rzeczywistość zmienia swe oblicze o 180° w przeciągu kilku chwil, minut, czy godzin. Zaskakuje niczym jasny, głośny poranek budząc z bajkowego snu. Uczy pokory, udowadniając że plany człowieka to jedno, a pozytywna weryfikacja ze strony niebios – już zupełnie coś innego. 10 miesięcy po wyjeździe z Polski i 7 od momentu, gdy Timor stał się naszym drugim domem stanęliśmy przed dylematem, czy ze względu na chorobę powrócić do kraju, czy też dopełnić kontraktu, który opiewał na kolejne 4 miesiące.
Co się stało? Cóż, proza życia w tropikach. Nie do końca czysta bakteriologicznie woda, temperatura nieustannie przewyższająca 30° C i kilka pomniejszych czynników przyczyniły się do powstania infekcji w organizmie Sali. W czasie całego naszego pobytu na Timorze zdarzyło się to trzykrotnie, w związku z czym postanowiliśmy przeprowadzić dokładne badania. W ich trakcie wyszło na jaw, że Sali ma tylko jedną nerkę. Przypadłość – co uświadamiamy sobie w ostatnich tygodniach – wcale nie taka rzadka, ale jednocześnie bardzo dla nas zaskakująca (Sali nie wiedziała o tym przez całe swe życie!) i rzucająca zupełnie inne światło na kwestię dalszej pracy na timorskiej misji.
„Timor nie Europa” pisaliśmy kiedyś. I to potwierdza się także w kwestii opieki medycznej. Brak wykwalifikowanych specjalistów, sugestie lekarzy prowadzących by zrobić dokładne badania w Polsce, a przede wszystkim brak pewności, że infekcja nie wystąpi po raz kolejny (co mogłoby prowadzić do poważnego uszkodzenia nerki) skłoniły nas do tego, żeby naszą timorską przygodę skrócić o 4 miesiące. Zdrowie powinno być absolutnym priorytetem w każdym przypadku.
Tak oto jesteśmy już w Polsce! Przeprowadzone badania wykazały, iż zaaplikowany antybiotyk zadziałał dobrze. Wyniki są pozytywne, a Sali już zdrowa. W Polsce przy normalnym trybie życia nie grozi jej już kolejna infekcja. Cieszymy się z tego bardzo i dziękujemy Bogu za takie zakończenie.
Bo… widzicie, zakończenie mimo sumy wszystkich strachów rzeczywiście uznajemy za szczęśliwe! Czas na Timorze był jednym z najważniejszych i najciekawszych okresów w naszym życiu. Widzieliśmy i doświadczaliśmy cudów, z istnienia których nie zdawaliśmy sobie wcześniej sprawy. Przyroda Timoru, miasteczka i wioski pełne wspaniałych ludzi i ich prostych-niezwykłych historii. Magiczny świat, który – choć tak inny – istnieje w tym samym wymiarze, co nasz i… my w środku niego! Złożyło się również tak, że udało nam się dopełnić naszego najważniejszego zobowiązania – doprowadziliśmy do końca roku szkolnego nasze klasy: Bakhitę i Madalenę, a jedyne co nas w tej kwestii ominęło to uroczyste zakończenie roku (odbyło się 18 lipca).
Części planów rzecz jasna nie udało nam się zrealizować. Kilku rzeczy nie udało się dokończyć. Rzeczywistość jest jednak taka, że praca na misji nigdy się nie kończy. Nie ma tak naprawdę momentu, w którym można by usiąść sobie wygodnie w fotelu, mówiąc: „Well Done!” Nie moglibyśmy sobie tak powiedzieć ani kończywszy misję za 4 miesiące, ani za rok, ani nawet za lat pięć. Życie ciągle przynosi nowe wyzwania, a potrzeby wielu krajów niestety jeszcze długo nie zostaną zaspokojone.
To, że znaleźliśmy się w Polsce traktujemy jako kolejne wyzwanie. „Nowe” przyszło nagle i bez wstępów. Dziś musimy się zmierzyć z kwestiami, które nie mają z egzotyką nic wspólnego. Znalezienie dobrego miejsca do życia, pracy… Misje i Timor na zawsze jednak zostaną w naszych sercach. Wielokrotnie będziemy wracać do nich w naszych snach, wspomnieniach i podczas kolejnych spotkań wolontariatu.
A jeśli Bóg pomoże…
PS: Chcemy, by nasza strona wciąż żyła. Od czasu do czasu będziemy więc umieszczać zdjęcia i części notatek, które czyniliśmy na miejscu oraz informacje o możliwościach uczestnictwa w wolontariacie misyjnym dla osób świeckich. Nie żegnamy się więc bynajmniej, kreśląc jedynie: Tymczasem!
Sali i Krzysiek