18-26 grudnia 2008
Bardzo trudnym zadaniem jest poczuć na Timorze ducha świąt. Szczególnie dla kogoś z kraju, w którym o tej porze roku panują temperatury minusowe i śnieg przykrywa wszelkie szarości odpoczywającej po lecie przyrody. Słońce, wysokie temperatury, palmy zamiast choinek – wszystko to usypiało moje wyczucie tego, co nadchodziło. Jedyne co przypominało o Świętach Bożego narodzenia to od czasu do czasu zasłyszane na ulicach kolędy i szopki budowane wzdłuż dróg. Jest to ciekawa tradycja. Timorczycy co roku organizują się w grupy i budują szopki na konkurs. W okresie świątecznym księża i osoby świeckie wybierają najładniejszą szopkę w mieście, której wykonawcy zostają nagrodzeni. Muszę przyznać, że pomysłów mieszkańcom Baucau nie brakuje. Często budują niemalże domki o tradycyjnej konstrukcji timorskiej, które otoczone są wymyślnymi płotkami. Nawet trawniki są układane z małych kwadracików powycinanych z innych miejsc. Figurki wykonują najczęściej z papieru. Praca jest dość żmudna, ale każdy szczegół starają się dopracować. Nie bez kozery zaczynają budowę co najmniej 2 tygodnie przed świętami.
W weekend przed tym wielkim wydarzeniem, jakim jest Narodzenie Jezusa, postanowiłam coś zrobić, by obudzić w sobie nastrój świąteczny. I tak, tradycyjnym domowym zwyczajem przygotowałam świąteczny wystrój domu.
Najpierw zabrałam się za zrobienie choinki z bambusa, którego dziewczyny z internatu ucięły dla mnie i przyniosły
do samego domu. Szczerze mnie tym wzruszyły, bo nie prosiłam ich o to. Zapytałam tylko Dagmarę, gdzie mogłabym zdobyć kije bambusowe. Ona zapytała Wiktorię z którą współpracuje i ta przemiła dziewczyna zorganizowała grupę 4 osób, które wykonały całą tą „brudną” robotę za mnie. Konstrukcja naszej choinki jest dość prosta. Sześć kijków tworzących stożek na wzór indiańskiego tipi. Pomiędzy nimi poprzeplatana zielona bibuła i na czubku gwiazdka z jasnego cienkiego bambusa. Całość wykończona lampkami świątecznymi.
Kolejnym celem był pokój dzienny, który jest słabo oświetlony, a do tego wchodząc do niego, pierwsze co się widzi to drewniane brązowe drzwi, których okna po włamaniu zostały zabite dyktą. Pożyczyłam więc od sióstr kilka kolorowych kartek i porobiłam parę wycinanek, które umieściłam w miejscu nieistniejących już szyb. Zabawa była przy tym całkiem sympatyczna. Bardzo lubię patrzeć jak małe rzeczy potrafią wiele zmienić – nie tylko w otoczeniu, ale i w życiu codziennym. Istna magia 🙂
Na koniec jeszcze karteczka powitalna dla naszych świątecznych gości, którzy mieli przybyć z Dili i nie tylko, oraz świąteczny wieniec na drzwiach. Po artystycznych wyczynach przyszła pora na sprzątanie całego domu. Oj, trochę pracy z tym było. Szczególnie z kuchenną podłogą, która w przeszłości była biała w zielone liście. Niestety bardzo szybko się brudzi i jedyne co może ją choć trochę wybielić to środek żrący podobny do wybielaczy.
W poniedziałek wieczorem przyjechali do nas wolontariusze z Dili, którzy zatrzymali się u nas na niemal 4 dni. Wtorek zrobiliśmy „dniem relaksacyjnym”. Oprowadziliśmy naszych gości po Baucau, Dagmara zabrała nas na górę zwaną Golgotą, a następnie do groty Matki Boskiej. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać postępy w budowie szopek. Poza tym odwiedziliśmy miejscową galerię prowadzoną przez stowarzyszenie Arte Moris. Jest to grupa młodych timorskich artystów, którzy tworzą obrazy stosując różne techniki oraz prowadzą zajęcia plastyczne dla dzieciaków z okolicy. Wszystkiemu temu towarzyszyły radosne okrzyki dzieciaków: Malai!! Malai!!! Diak ka lae?! 🙂
Wieczorem jedzonko, pogawędki, film lub spanie do wyboru. Ja wybrałam tą drugą opcję bo wiedziałam, że kolejny dzień będzie ciężki.
W dzień wigilijny wstałam o 6:00 i zabrałam się za przygotowywanie naleśników na krokiety. W międzyczasie robiłam farsz z ryżu, tuńczyka i warzyw. Kolejnym zadaniem było pieczenie ciast, co okazało się być wielką improwizacją, bo niestety pamięć moja postanowiła nie zajmować się szczegółami dotyczącymi robienia kruchego ciasta. Miałam więc dylematy typu: ile mąki a ile cukru powinno być w cieście, w jakiej kolejności mieszać składniki i czy jajka powinny być dodawane z białkami czy same żółtka. Przyznam szczerze, że bałam się efektów końcowych. Tym bardziej, że nie mamy tu typowego piekarnika, a jedynie elektryczny piecyk go imitujący. Dla sprawdzenia czy warto w ogóle zawracać sobie głowę tym co powstało zrobiliśmy z Krzyśkiem ciasteczka, które od razu wrzuciłam do piekarnika. Po 15 minutach okazało się, że rosną 🙂 Kamień spadł mi z serca 🙂 Zabrałam się więc do robienia ciasta bananowego,
następnie eksperymentalnego sernika z białego słonego sera (nie polecam:) i na końcu powstał placek z jabłkami. Dagmara z Rachel przygotowywały w tym czasie kopytka i fasolkę, Krzyś wraz z Brendanem, Bernadette i Teresą zajęli się krojeniem warzyw i owoców do sałatek. To co powstało następnie to barszczyk z 4 gorących kubków przywiezionych z Polski (3x barszczyk i 1x krem z pieczarek) i ryby, w przygotowaniu których pomogła Dadze Bernadette. Jej wiedza na temat przyrządzania wszelkich morskich stworzeń jest dość obszerna, bowiem jako dziecko wraz z ojcem jeździła na ryby i uczyła się od niego jak je oczyszczać i przyrządzać.
Współpraca była perfekcyjna. Przed 18:00 udało nam się zakończyć wszelkie kuchenne akrobacje, włącznie z przygotowaniem stołów i świątecznego wystroju na ganku, gdzie miała się odbywać kolacja wigilijna. Pozostało jeszcze przygotowanie siebie samych.
Goście zaczęli się już schodzić po 18:00. Grupą dominującą byli Australijczycy, wśród których byli wolontariusze i UN-owcy. Każdy przyniósł coś ze sobą, więc na brak jedzenia nikt nie mógłby narzekać. Kolację rozpoczęliśmy polskim zwyczajem od odczytania fragmentu z Ewangelii św. Łukasza o narodzeniu Jezusa, a następnie wyjaśniliśmy na czym polega zwyczaj łamania się opłatkiem. Krzysiek rozdał każdemu po kawałku opłatka, który przywieźliśmy z Polski i wszyscy zaczęli podchodzić do siebie, by złożyć życzenia. Widać, że dla Australijczyków i Amerykanów początkowo było to dość krępujące i trudno było im się w tym odnaleźć. Jednak na koniec słyszałam głosy, że dla co poniektórych był to najważniejszy moment w wigilijnym świętowaniu 🙂 Atmosfera była radosna szczególnie za sprawą Cass, która ma naturę bardzo towarzyską. Opowiadała o swoich doświadczeniach
w pracy z chłopakami z ulicy, których zatrudniła by jej pomogli w realizowaniu autorskiego projektu. Polega on na organizowaniu spotkań dla młodzieży, których celem jest odkrywanie siebie oraz pogłębianie wiary.
Po 20:30 zaczęliśmy się organizować do wyjścia, gdyż o 21:00 była msza, przed którą wystawiano sztukę o narodzeniu Chrystusa. W Kościele było duszno ze względu na pogodę i ilość ludzi. Nie było to jednak tak dokuczliwe, gdyż zajmującym było dla mnie obserwowanie tego co się dzieje dokoła. Część służby liturgicznej stanowiły małe dziewczynki ubrane w stroje aniołków, które tanecznym krokiem szły w procesji z darami. Chór wyśpiewywał radosne i skoczne kolędy timorskie, których dobrym dopełnieniem, jak stwierdził Krzysiek, byłby taniec. Na koniec wszyscy podchodzili do figurki Jezusa by ją ucałować.
Całość trwała jakieś 2,5 godziny. Uroczystość była piękna, ale ze względu na brak znajomości języka trudno było przeżywać ją głębiej.
SALI