Do domu! Na… 120 godzin

Na lotnisku Campino w Rzymie - wlasnie wcinamy kupione tu kanapki

Na lotnisku Campino w Rzymie - wlasnie wcinamy kupione wczesniej kanapki

9-12.11.2008

 

Przedwczoraj w nocy przylecieliśmy do Polski. Mamy krótką przerwę w formacji, ponieważ nasza „szefowa”, czyli s. Patrycja poleciała skontrolować jeden z wielu ośrodków, do których kierowani są wolontariusze. Mieści się on w Brazylii. Obecnie pracuje tam (od dwóch lat) włoski wolontariusz Michele. Jego kontrakt już dobiega końca, ale powiedział, że jeśli siostra dośle mu kogoś do pomocy, będzie skłonny pozostać tam jeszcze przez jakiś czas. Tak też najprawdopodobniej się stanie, bo Michela (czyt.: Mikela), która jest z nami na formacji, ma do niego dołączyć. Nie jest jednak łatwo dostać wizę na dłuuugi pobyt w tym kraju, dlatego Michela na pewno pozostanie w Rzymie 1 lub 2 miesiące dłużej, niż pozostała część ekipy.

Swoją drogą to ciekawa sprawa. Michela do niedawna była przekonana, że poleci do Togo, by tam zasilić szeregi pracowników kliniki prowadzonej przez siostry. Zresztą była tam przez miesiąc i jak twierdzi, zakochała się w tym miejscu. Nie ze względu na jakiś szczególny urok tego państwa, bo z jej relacji wiem, że Togo to bardzo brudny kraj. Urzekła ją specyfika pracy w szpitalu. Ciężka, bo każdego dnia przez to miejsce przewijają się ogromne ilości ludzi chorych i umierających, ale i piękna, bo pozwalająca dostrzegać jak wielką wartością jest życie każdego człowieka. Dziewczyna do Włoch wróciła tylko dlatego, że siostra niejako nakazała jej najpierw przejść przez formację, by później lepiej mogła rozumieć specyfikę pracy Kanosjanek i wolontariuszy VOICA. Ponadto ten czas (zresztą jak i nam) ma jej pomóc wzrastać duchowo. Podczas obecności Micheli w Rzymie sprawa jej powrotu do Togo skomplikowała się. Okazało się, że w Brazylii już niedługo może nie być jakiegokolwiek wolontariusza, podczas gdy w Togo jest ich 7 – 8. Zapadła więc decyzja, że to właśnie Michela będzie wsparciem dla obecnego tam Michele.

Wyobrażam sobie, jak trudno musiało jej rezygnować z wyjazdu do miejsca, które mocno zapadło w jej sercu. Ale chyba tak to już jest, że trzeba umieć zrezygnować ze swoich planów, by pójść tam, gdzie się jest najbardziej potrzebnym. W końcu to się nie zdarza po raz pierwszy. Dagmara (moja siostra) miała być w Sudanie, a trafiła na Timor Wschodni. Moim i Krzyśka pragnieniem również było pomagać ludziom w Afryce, a los wybrał dla nas Baucau na Timorze 🙂

 

Ja na szczęście lubię niespodzianki dlatego cieszy mnie to co jest.

Wcinamy, wcinamy...

Wcinamy, wcinamy...

Dzisiaj jednak jest mi ogólnie melancholijnie. Nie sądziłam, że tak może na mnie wpłynąć jesienna aura w naszym pięknym kraju. Do niedawna jeszcze myślałam, że dobrze będzie uciec od jesiennej pluchy i mroźnej zimy. Jednak charakterystyczne, jak na tę porę roku wilgotne powietrze, poranna mgła, zapach palonych liści i to cudowne jesienne słońce, które tutaj świeci w sposób wyjątkowy i niezwykle przejrzysty, wywołały we mnie tęsknotę. Wszystko to od zawsze jest dla mnie zapowiedzią świąt Bożego Narodzenia, które są dla mnie wyczekiwanym czasem szczególnej bliskości z rodziną. Trudno rezygnować z takich momentów w życiu. Trudno mi też sobie wyobrazić święta w klimacie tropikalnym, bez śniegu i choinki! Oczywiście nie mam co narzekać, bo i tak mam więcej szczęścia niż zdecydowana większość wolontariuszy. W końcu najbliższe święta będę spędzać z moim świeżo upieczonym mężem i ze swą siostrą.

 

* * *

 

Czas ucieka szybko, kiedy dobre rzeczy dzieją się dokoła. Spotkania z rodziną w Tychach (pozdrawiamy 🙂 i spotkanie z moimi bliskimi (również pozdrawiamy 🙂 w rodzinnym domku były dla nas czasem dobrym i potrzebnym. Innym, niż ostatnie 2 miesiące. Trochę mogliśmy w końcu odpocząć. Nawet udało się nam wyspać! 🙂 Poza tym nadrobiliśmy zaległości dotyczące aktualnych nowości w rodzinie, a ja zakończyłam już wszystkie procedury związane ze zmianą mojego nazwiska. Ostatnim etapem tego zabiegu było odebranie dowodu osobistego i wypełnienie PIT 3, informującego skarbówkę o zmianach w danych osobowych. Ponadto udało nam się choć trochę poczuć atmosferę świąt Wszystkich Świętych dzięki odwiedzeniu grobów.

To ciekawe… Jeszcze parę lat temu nie przepadałam za tym świętem, które kojarzyło mi się przede wszystkim z czekaniem w korkach. Dziś to święto zalicza się do moich ulubionych i żałowałam, że nie mogłam go spędzić w tradycyjny sposób. Ale mimo to dzień ten miał akcent polski. Odwiedziliśmy grób naszego papieża Jana Pawła II oraz groby Jego poprzedników. Niezwykłe było też stanąć przed grobem największego ze wszystkich papieży, Piotra Apostoła. Świadomość, że klęczy się przy grobie pierwszego Ojca Kościoła – świadka życia Chrystusa – wywoływała we mnie niesamowicie silne emocje i radość. Poczucie, że to wielka łaska móc być tak blisko ludzi świętych.

 

* * *

 

Z Babcia! Pozdrawiamy serdecznie!!!

Z Babcia! Nie wiedziała, ze przylecimy, wiec była to dla niej prawdziwa niespodzianka 🙂 Pozdrawiamy serdecznie!

Żałuję, że nie udało mi się wygospodarować czasu na spotkania z przyjaciółmi i znajomymi. W ciągu ostatniego roku wpadałam do Kielc jak po ogień. Tak też to wygląda i teraz. Trochę jestem już tym zmęczona i czasem myślę, że dobrze byłoby osiąść gdzieś na dłużej, bez konieczności przemieszczania się z miejsca na miejsce. Z drugiej jednak strony ciągnie mnie do świata, którego nie znam. Ech, te rozterki wewnętrzne…

Ale jeszcze parę słów do moich przyjaciół i znajomych. Kochani, mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że w ostatnim czasie tak mało mnie w Waszym życiu! Mam nadzieję, że rozumiecie! Obiecuję, że jak wrócę już na dobre, nadrobię wszystkie zaległości. A tymczasem pozwólcie, że będę Was nosić w swym serduchu 🙂 Pozdrawiam Was serdecznie!

 

* * *

 

Jeszcze parę słów o niezwykłym powrocie. Otóż wylatywaliśmy z lotniska w Pyrzowicach (Katowice) o 18:00. Czekając na odprawę biletową zauważyłam księdza, którego rysy twarzy były mi znane. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kardynał Dziwisz, ale wydawało mi się to tak mało realne, że zaczęłam doszukiwać się w tej postaci innych znanych mi duchownych. W końcu w kolejce jeden z pasażerów rozmawiając z kimś przez telefon pochwalił się swemu rozmówcy, że będzie leciał z kardynałem Dziwiszem. A jednak! 🙂 Rozejrzałam się dookoła dla pewności, że mi się nic nie przewidziało i nie przesłyszało, ale w zasięgu mojego wzroku już kardynała nie było. Jednak wsiadając do samolotu nie musiałam wytężać wzroku zanadto, bo okazało się, że siedział zaraz na pierwszym siedzeniu. Powitałam go słowami „Szczęść Boże” na co uśmiechnął się i odpowiedział to samo. Podczas lotu pojawiło się we mnie pragnienie by poprosić go o błogosławieństwo dla nas na czas posługi misyjnej. Kwestią było jednak to, czy uda nam się go złapać na lotnisku. Szczerze – myślałam, że szanse są marne, bo przecież ktoś pewnie po niego przybędzie i zaraz po przylocie odjedzie do Watykanu. Szanse malały jeszcze bardziej, gdy po wylądowaniu i dotarciu do drzwi prowadzących na halę wydawania bagaży Krzysiek przypomniał sobie, że w podręcznym schowku w samolocie został jego kaszkiet. Pobiegł szybko po niego, a ja z naszymi tobołkami czekałam przy wejściu. Wrócił dość szybko. Ponieważ mieliśmy tylko

-)

Tuz po powrocie, z Kardynalem Dziwiszem. Przy tej okazji Krzys premierowo "wystapil publicznie" w swej nowej, "misyjnej" fryzurze 😉

„podręczniaki”, nie zatrzymywaliśmy się przy taśmach. Przechodząc jednak koło nich Krzyś zauważył kard. Dziwisza. Po cichu zapytałam Krzysia, czy podejdziemy do niego, a gdy ten skinął głową, nieśmiałym krokiem udaliśmy się w kierunku kardynała. Z początku mysim głosem przedstawiłam nas, ale było to na tyle cicho, że kard. Dziwisz poprosił bym powtórzyła. Wtedy Krzyś wkroczył do akcji i wyjaśnił kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i zapytał czy możemy prosić o błogosławieństwo na naszą drogę. Kard. Dziwisz uśmiechnął się do nas, pobłogosławił nam, a następnie zapytał o sytuację na Timorze wspominając, że był tam raz (zapewne w 1989, gdy na Timor zawitał nasz papież!) i pamięta, że sytuacja polityczna w tym zakątku świata była dość napięta. Trochę więc opowiedzieliśmy o miejscu naszego przeznaczenia, a następnie serdecznie pożegnaliśmy. Tymczasem za nami urosła niemała grupka chętnych, by zamienić parę słów z tak niezwykłym człowiekiem.

Po tym spotkaniu dostałam skrzydeł 🙂 Wiecie, gdy takie rzeczy mnie spotykają w życiu, wierzę że jest to uśmiech od Boga, że jest to Jego łaska!

Weekend pełen wrażeń

Polowa pazdziernika 2008

Tuz przed wyjazdem z Rzymu! Pobudki o 6:30 rano nie są moją ulubioną częścią dnia. Tym razem było jeszcze gorzej, bo trzeba było zwlec się z łóżka już o 6! W moim przypadku jest to nadludzki wysiłek. Zdarza się, że potrzebuję co najmniej godziny na to, by zacząć myśleć w miarę przytomnie po szoku wywołanym nagłym przeniesieniem się z sennej rzeczywistości do realiów dnia codziennego. Na szczęście przytomność umysłu przyszła szybko. Spakowałam rzeczy swoje i Krzyśka do jednej torby, a następnie udaliśmy się na pośpieszną konsumpcję śniadania. Chwilę po jego zjedzeniu przystąpiliśmy do pakowania bagaży i prowiantu dla całej siódemki (My, Rachel i Brendan, Alex, Digna i Michela + s. Pat). O 8:00 udało nam się opuścić nasze rzymskie wzgórze. Celem naszej wyprawy była Brescia; miasto w środkowej części Włoch, w którym podczas weekendu miało odbyć się spotkanie podsumowujące posługę wolontariuszy krótkoterminowych (osób wyjeżdżających na misję miesięczną w okresie wakacyjnym). Ponieważ siostrze udało się uzyskać zgodę na wypożyczenie minibusa, mieliśmy swój własny transport, a co się z tym wiąże, możliwość zbaczania z drogi, by obejrzeć co ciekawsze miasta.

Pierwszy postój mieliśmy w mieście św. Franciszka, Asyżu. Robi ono ogromne wrażenie! Położone jest naPodazajac droga swietego Franciszka... zboczu góry. Na pierwszy rzut oka wygląda na bardzo małe (mowa tutaj o starym Asyżu. Jest jeszcze nowy Asyż, który leży u podnóża góry, a którego nie mieliśmy okazji zwiedzić, nie licząc samego przejazdu i wizyty w tamtejszym kościele).

Najpierw odwiedziliśmy miejsce w którym mieścił się zakon św. Klary. Miejsce ascetyczne, pięknie utrzymane i promieniujące pokojem. Już sam widok witającej wszystkich rzeźby św. Franciszka siedzącego na górze i wpatrującego się w dal pozwala zatrzymać się w czasie. Dzień jest ładny i słoneczny, co dodatkowo intensyfikuje odczuwanie „dobrego ciepła” płynącego z tego miejsca. Malutka A Franciszek patrzy i patrzy...kaplica oświetlona jedynie blaskiem świec, dziedziniec otoczony krużgankami, refektarz z poustawianymi dzbanami na naznaczonych upływem czasu stołach są jakby z innego świata. Pozbawionego gonitwy za bogactwem, a wypełnionego pięknem prostoty formy. Niestety, czas NASZEGO świata nie pozwalał w pełni zaczerpnąć z tego miejsca, więc po 20 minutach musieliśmy być już przy busie.

Kolejny postój to miejsce, w którym przebywał św. Franciszek wraz ze swymi współbraćmi. Niestety duża część budynku była w renowacji, więc nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, ale i tak nam się poszczęściło. Jeden z mieszkających tam braci Franciszkanów, którego zagadnęli Rachel i Brendan zgodził się by nam poopowiadać o tym miejscu. Prócz refektarza, który był ogólnie dostępny dla zwiedzających, pokazał nam pokoiki w których mieszkali św. Franciszek i jego naśladowcy. Niesamowicie ascetyczne, malutkie pomieszczenia (mierzące jakieś 2,5×2,5m.) wyposażone w łóżko, stolik, szafkę i umywalkę. Na ścianie zawieszony był krucyfiks.

Tak sobie pomyślałam, że chciałabym spróbować takiego życia opartego na modlitwie, kontemplacji iJeden z pokoikow w klasztorze wykonywaniu codziennych obowiązków. Pozbawionego pogoni za czasem i pieniędzmi, za „niezbędnie zbędnymi” rzeczami. Ciekawe czy bym potrafiła…

Odwiedziliśmy również grotę św. Franciszka oraz miejsce modlitwy zakonników.

Zanim ruszyliśmy w dalszą drogę, posililiśmy się trochę, była już bowiem pora na obiad. Krótko podzieliliśmy się swoimi wrażeniami z tego, co już widzieliśmy, a następnie zapakowaliśmy już nieco odciążone torby z prowiantem do auta i ruszyliśmy dalej.

S. Pat zawiozła nas niedaleko bazyliki św. Franciszka. Otrzymaliśmy 2 godziny na przejście do bazyliki św. Klary, a następnie paru metrów dalej do busa.

Niesamowity swietlisty golab w pustelni sw Franciszka!Bazylika św. Franciszka jest najpiękniejszym Kościołem jaki w życiu widziałam! A widziałam ich niemało! Została wzniesiona na Wzgórzu Piekielnym, nazwanym tak ze względu na fakt, iż tam były wykonywane kary śmierci. Życzeniem św. Franciszka było spocząć w „najsmutniejszym miejscu w mieście” i tak się stało. Dzień po kanonizacji św. Franciszka (16.07.1228r.) papież Grzegorz IX położył na wzgórzu kamień węgielny pod budowę świątyni. Dwa lata później zakończono budowę pierwszego poziomu kościoła i w dn. 25.05.1230 złożono tam zwłoki świętego.

Bazylika w odbiciu szyby jednej z restauracji Wnętrze bazyliki, pomimo licznych zdobień sprawia wrażenie surowości. Bogactwo, które w nim jest zawarte zostało wyeksponowane w taki sposób, że nie przytłacza i nie rozprasza. Pomimo przeogromnej ilości turystów pozwala to poczuć, iż jest to miejsce poświęcone Bogu.

Dalej nasze kroki skierowaliśmy w stronę bazyliki św. Klary. Aby tam dotrzeć musieliśmy przejść przez całe miasteczko, co sprawiało mi niewątpliwą przyjemność. Miasto jest wyjątkowe, przesiąknięte historią. Cudowne kamieniczki, pnące się ku górze wąskie uliczki przecinane przez jeszcze węższe przejścia pomiędzy budynkami… Wszystko to w kolorze jasnego kamienia, odbijającego promienie słońca. Mimo iż jest to miasto turystyczne, natłok zwiedzających nie rozpraszał, nie irytował. Wszyscy zdawali się być zrelaksowani, wyciszeni, zanurzeni w niezwykłej atmosferze tego miejsca.

Droga do bazyliki św. Klary wytyczana jest przez sklepiki z pamiątkami. Jeden szczególnie mnie Franciszkow ci w Asyzu dostatek ;-)zainteresował. Był malutki, pełen różnorakich ręcznie malowanych koszulek, obrazków, kubeczków itp. Na końcu niedużego pomieszczenia stała za wielkim biurkiem filigranowa, młoda dziewczyna, która właśnie malowała kolejny T-shirt. Wszystkie jej prace były kolorowe, malowane w charakterystyczny, trochę infantylny sposób. Miały jednak w sobie coś urzekającego.

Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę, by posilić się kawałkiem miejscowej pizzy – bardzo dobrej 🙂 Do św. Klary dotarliśmy 15 minut przed naszym wyjazdem, dlatego też szybko udaliśmy się do wnętrza bazyliki w której mieści się oryginalny krzyż franciszkański. Ten, z którego Jezus przemówił do św. Franciszka. Chwilę się pomodliliśmy…i już przyszła pora wracać do auta.

A raczej biec…

)Niestety i to nie pomogło. Spóźnienie zostało zanotowane w oficjalnych kronikach wyprawy 😉

Punktualność niestety nie jest moją ani Krzyśka mocną stroną :]

W nowej części Asyżu dotarliśmy do bazyliki Santa Maria degli Angeli, którego budowę rozpoczęto w 1569 roku i który miał chronić mieszczący się w nim mały Kościółek Porcjunkuli (ten, który został odbudowany przez samego św. Franciszka).

Do miejsca noclegowego dotarliśmy późnym wieczorem.

* * *

Sobota. Znów niewiele pospaliśmy. Rano po śniadaniu udaliśmy się do Werony. Jest tam pierwsza siedziba św. Magdaleny di Canossa, założycielki zgromadzenia Kanosjanek. Miejsce to zostało Magdalenie wydzierżawione przez samego Napoleona Bonaparte, który to po wkroczeniu do Werony obrał sobie dom św. Magdaleny na swą siedzibę. Dzieki sw Magdalenie w miejscu tym każdy biedny z ulicy mógł otrzymać pomoc. Ponadto mieściła się tam szkoła dla młodych dziewczyn, które przyuczano do zawodu nauczyciela, a następnie wysyłano je do wiosek z których pochodziły. Tam uczyły miejscową ludność.

Na dziedzincy pierwszego domu Kanosjanek Po obejrzeniu poszczególnych pomieszczeń, pokoju św. Magdaleny di Canossa i muzeum jej poświęconego otrzymaliśmy 3 godziny czasu wolnego. Idąc brzegiem plynacej przez miasto Adygi, a następnie odbijając trochę w prawo dotarliśmy do centrum. Tam daliśmy się naciągnąć na 2 euro w jednej z kafejek która to pobrała sobie dodatkową opłatę za siedzenie przy stoliku! (Na takie sytuacje trzeba tutaj szczególnie uważać. Nie zawsze można dostrzec informację o opłatach jakie pobierają w restauracjach i kafejkach za zajęcie miejsca przy ich stolikach). Trochę poirytowani tą sytuację ruszyliśmy na poszukiwanie balkonu Julii (tej od Romea :), co akurat okazało się nie być trudne. Następnie ruszyliśmy ku małemu koloseum – niemal wiernej, tylko mniejszej kopii budowli z Rzymu – a stamtąd już w stronę domu sióstr, skąd ruszyliśmy do Brescii.

Glowny cel podrozy - spotkanie z wolontariuszami w Brescii Na miejsce dotarliśmy po 16. Przywitała nas około 30 osobowa grupa wolontariuszy krótkoterminowych. Starczyło nam czasu na szybkie zapoznanie się, zaniesienie rzeczy do pokoju i już trzeba było biec na salę, gdzie rozpoczynała się jedna z wielu tego wieczoru prezentacji. Tą która najbardziej zapadła mi w sercu możecie zobaczyć na tej stronie: http://www.youtube.com/watch?v=nPSR0K_uddA

Świadectwa misyjne złożone przez uczestników programu poruszały, bawiły, irytowały i dawały nadzieję. Trudno jest słuchać i patrzeć na ludzi, którzy cierpią z głodu, na dzieci, które nie mają szans na dobrą edukację i te, które niekochane przez nikogo – nawet przez własnych rodziców – żebrzą o odrobinę miłości. Jednocześnie zastanawiający jest fakt, że mimo tych wszystkich przeciwności losu, trudno wśród nich dostrzec osobę, która by się nie usmiechala! Jak to jest, że my mając wszelkie wygody tego świata, chodzimy ze spuszczonymi głowami i sercami pełnymi pustki, żalu i złości. A ludzie, którzy wydawałoby się, że nie mają nic, potrafią nadal odnajdywać radość życia, dzielić się sobą i żyć w jedności z rodziną… Mam nadzieję, że jadąc na misję nauczę się od tamtejszych ludzi tego, jak naprawdę powinno się postrzegać życie!

Florencja W niedzielę po południu ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zahaczyliśmy o Florencję, gdzie mając chwilę czasu zwiedziliśmy rynek i Old Bridge – najstarszy most w tym mieście. Niestety nie udało nam się zobaczyć w całej okazałości Dawida wykonanego przez Michała Anioła. Był on właśnie w częściowej renowacji. Na koniec jeszcze rzuciliśmy okiem na nocną panoramę miasta i ruszyliśmy dalej… Do domu dotarliśmy przed północą.

Dom Polski

Dom Polski od frontuMająca zawitać do mnie pod koniec listopada rodzina prosi o pomoc w wyszukaniu dogodnego (i możliwie najtańszego!) miejsca noclegowego. Do Rzymu ściągnie 12 osobowa brygada, co wyklucza możliwość spędzenia tych kilku dni w naszym wolontariackim domu. Siostry mają co prawda dodatkowe pomieszczenia, które wynajmują przez okrągły rok, niemniej proponowane 30 euro za osobę* to kwota, która mnie osobiście nieco rozczarowuje.

Troszkę kopania w Internecie, jedna podpowiedź wewnątrz wspólnoty i dochodzimy z Sali do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem może być mieszczący się na przedmieściach Rzymu Dom Polski. 15 euro za nocleg, dodatkowo na zdjeciu wyglada nienajgorzej…

Jedno z niedzielnych popołudni poświęcamy więc na dotarcie do rzymskiej mekki polskiego pielgrzyma.widok z ostatniego pietra w srodku

Na internetowej stronie DP nie znalazłem zbyt wielu rzeczowych informacji. Jedno zdjęcie, adres… to wszystko. Dokopanie się do konkretnych i wiarygodnych wskazówek na wszelkiego rodzaju forach dyskusyjnych również okazało się sprawą niełatwą. Dlatego też, by ułatwić poszukiwania innym, postanowiłem zamieścić parę wskazówek poniżej.

*To najniższa kwota. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że w zależności od klienta cena za pokoiki u sióstr może dojść i do 40-45 euro.

DOM POLSKI

Adres: Via Cassia 1200, 00189 Rzym

Kontakt: Tel. (+39) 06-303 65 181

Tel. (+39) 06-303 10 398

Fax (+39) 06-303 10 446

Mail: niepsuj@jp2doc.org

Jak dojechac?

OPCJA 1: Mozna samochodem (czego nie probowalismy) Dom znajduje się w północno-zachodniej części Rzymu — Giustiniana — (zjazd nr 3 z Grande Raccordo Anulare) w odległości 15 km od centrum miasta. OPCJA 2: Jeśli jednak nie autem, to tylko kolejką podmiejską. Z TERMINI wsiadamy do METRO „A” /pomaranczowe/ i jedziemy 8 przystankow do VALLE AURELIA. Tutaj spacer po schodach na sama gore i wsiadamy w kolejke. Po kolejnych 8 przystankach jestesmy na miejscu.

OPCJA 3: Z naszego punktu widzenia (mieszkamy blisko Watykanu) najłatwiej było wziąć kolejkę (tzn. normalny piętrowy pociąg – podobny do tych, które mamy w Polsce) ze stacji SAN PIETRO i jechać nią 9 przystanków aż do stacji LA GIUSTINIANA. Bilet, podobnie jak w przypadku opcji 1 i 2, kosztuje 1 € i ważny jest 75 minut, czyli tyle, ile „wejściówka” na każdy środek transportu publicznego w obrębie miasta.

NA MIEJSCU: Po wylądowaniu na miejscu szliśmy cały czas na prawo od stacji wzdłuż głównej ulicy. Można też wsiąść w jeden z kilku autobusów, które dojadą w zasadzie pod sam Dom Polski (3 przystanek od dworca), ale jako, że piesze dotarcie zajmuje ok. 10 minut, a chcielismy zwiedzic okolice, my tego nie robiliśmy.

Przystanek jest blisko - to rozowe to plotek grodzacy DPWARUNKI W DOMU: Przyjechalismy tu w niedziele, wiec nie mielismy okazji obejrzec samych pokoi. Dom jest otwarty oczywiscie przez caly tydzien i w przypadku wolnych pokoi zameldowac mozna sie w kazdej chwili. Jako jednak, ze ksiadz prowadzacy zazwyczaj w niedziele wyjezdza, nie ma wowczas mozliwosci zarezerwowania noclegow na przyszlosc.Posiadlosc sprawia bardzo dobre wrazenie. Jest cicho, spokojnie i zielono. Dom jest duzy. Na kilku pietrach znajduje sie kilkaset pokoi. W wiekszosci przypadkow lazienki znajduja sie na korytarzach. Nie sa rewelacyjne, ale za ta cene w okolicach Rzymu nie mozna wymagac wielkich luksusow. Na korytarzach czysciutko. Wszedzie wywieszone sa obrazy darowane JPII przez Polakow na przestrzeni calego pontyfikatu. W gablotach klucze do miast, medale, ordery…Najtansze noclegi kosztuja tu 15 euro za noc. Ewentualne sniadanie dokupic mozna za 3 kolejne.

« Older entries