Aby przyblizyc Wam nieco nasze rzymskie realia, a takze wytlumaczyc, ze biezaca aktualizacja bloga jest sprawa z gatunku „absolutly impossible”, chcielibysmy przyblizyc plan naszego przecietnego dnia – poczynajac od poniedzialku, a na sobocie konczac:
–
6:15 – Dzwoni pierwszy budzik. Ma on za zadanie nie tyle obudzic nas, co przygotowac psychiczne do tegoz zdarzenia. Dzwonek zostaje zneutralizowany po 1-5 sekundach, a po nastepnych kilku zasypiamy ponownie.
6:23 – Dzwoni drugi budzik. Z tym juz nie ma zartow, nie ma przebacz, nie ma zmiluj. Dzwonek wzywa nas do modlitwy, do ktorej przystepujemy rownie ochoczo, co nieprzytomnie.
6:41 – Dwuminutowe (uwaga – zaraz nastapi trudne slowo) rooozprostowywanie kosci. Substytut porannej gimnastyki dla ludzi, ktorzy bardzo chca, ale z racji braku czasu jeszcze bardziej nie moga.
6:43 – Wstajemy! Mycie buzki, zabkow, przygotowanie do wyjscia.
6:55 – Wychodzimy do kosciola.
6:59-7:01 – Wchodzimy do kosciola. Codzienna msza sw.
ok. 7:30 – Wychodzimy z kosciola i wracamy do domu.
ok. 7:35 – Osoby majace „dyzur sniadaniowy” przygotowuja kanapki, herbate, talerzyki… Osoby nie majace dyzuru albo sa na tyle glodne, ze dobrowolnie pomagaja w przygotowaniach, albo dopadaja komputer i sprawdzaja najswiezsze wyniki w ligach NFL i MBL. Z racji tego, ze tylko jedna osoba w domu interesuje sie futbolem amerykanskim i baseballem, nietrudno sie domyslic, kto zwykl spedzac poranki w powyzszy sposob 😉
ok. 7:45 – Sniadanie! Wreszcie jemy.
ok. 8:05 – Zmywanie po sniadaniu (dla pelniacych dyzur), albo chwila dla siebie (dla dyzuru nie pelniacych)
8:30 – Zamiatanie! Przez godzine biegamy wszyscy z miotlami, czyszczac poszczegolne zakatki posiadlosci. Wg siostry Pat ma nas to nauczyc systematycznosci, cierpliwosci i przygotowac do trudu pracy, z jakim codziennie bedziemy mieli do czynienia na misjach. W srody i soboty zamiatanie podworza zamieniamy na zamiatanie, mycie i generalne sprzatanie calego domu. Kazdy ma swoj przydzial na poszczegolny tydzien, wiec wszyscy wiedza, czy danego dnia maja zajac sie myciem podlog w korytarzach, czyszczeniem toalet, porzadkowaniem kuchni, czy zmiataniem balkonow. Fascynujaca sprawa!
9:29 – Koniec sprzatania. W miare indywidualnych potrzeb mozliwosc ewentualnego „wyrwania” jednej minuty na wizyte w toalecie. Z reguly po to, by umyc rece. Na siku nie starczyloby juz czasu.
9:29 i 59 sekund – Zaczynamy miting! Spotkania prowadza dla nas: siostra Pat (najczesciej), siostra Lisa (szczegolnie w pierwszych dwoch tygodniach) oraz Digna – wolontariuszka z Filipin, ktora po kilku tygodniach naszego pobytu w Rzymie przyjechala, by pomagac siostrom w przeprowadzaniu formacji.
ok. 11:30 – 12:00 – Koniec spotkania. Od poludnia rozpoczyna sie przygotowywanie lunchu, ktory zgodnie z nasza wspolnotowa decyzja (dla Amerykanow dosc trudna, przyznajmy), zasadniczo ma byc najobfitszym posilkiem w ciagu dnia. Osoby, ktore nie maja akurat dyzuru w kuchni, moga poswiecic ten czas sobie. Np. na osobista nauke jezyka. W praktyce jednak jest to jedna z niewielu chwil w ciagu dnia, kiedy mozna na 30-40 minut polozyc sie, usiasc, odsapnac. Rzecz jasna dla tych, ktorzy uwijaja sie w kuchni nad posilkiem dla calej gromady, czas wolny w tej czesci dnia nie istnieje.
ok. 12:30 – 13:00 – Obiad! Niezaleznie od dnia, nastepujacy punkt programu nigdy sie nie zmienia – wszyscy jestesmy bardzo glodni i wcinamy bez jednej negatywnej uwagi wszystko, cosmy sobie/co nam przygotowali. Z reguly to, co naprostsze i do Wloch najlepiej pasujace – paste, czyli makaron makaronowy z makaronem. Z racji czestotliwosci jedzenia tegoz posilku, wraz z Brendanem zaczelismy nazywac siebie Pasta People.
ok. 13:30 – Zmywania czas. Dla dwoch osob. Pozostale maja nieco czasu dla siebie – w zalozeniu na nauke jezyka tetum. Z reguly jednak w tym czasie jest do zrobienia cos nie cierpiacego zwloki (wypranie ciuchow, rozwieszenie ich, prasowanie, cotygodniowa wyprawa do sklepu itp.), wiec czas rozplywa sie w mgnieniu oka.
15:00 lub 16:00 – W roznych godzinach, ale niezmiennie we wtorki i w czwartki, w tym punkcie programu zajmuje nas lekcja tetum. Siedzimy w saloniku i staramy sie robic dobra mine do zlej gry (czytaj: udawac, ze nauka jezyka postepuje rewelacyjnie i znamy go juz nawet lepiej, niz polski), co ulatwia przesympatyczna Ana Florinda, cieszac sie i chwalac nas po kazdym dobrze wypowiedzianym wyrazie.
W dniach, w ktorych nie mamy lekcji tetum, w tym momencie na tapete wchodzi drugie spotkanie formacyjne. Z reguly prowadzaca jest podowczas Digi.
17:00 – Przerwa. Nieraz jedyny czas w ciagu dnia, kiedy WSZYSCY nie pracujemy. Czesto jednak przygotowanie potrawy na kolacje rozpoczyna sie juz w okolicach siedemnastej – szczegolnie wtedy, gdy komus zechce sie upichcic cos wiecej, niz spaghetti.
ok. 18:00 – Jemy kolacje. Zwyczajowo glodni, wcinamy wszystko to, co wlasnie przygotowowano plus to, co ewentualnie zostalo z lunchu.
ok. 18:30 – Czyszczenie naczyn. Dwie dyzurujace osoby zmywaja. Jesli wsrod wolontariuszy znajdzie sie jakis miosierny superwolontariusz, rowniez i on pomaga w porzadkowaniu i ukladaniu naczyn w szafce. Reszta ma czas na swoje sprawy.
ok. 19:30 – 21:00 (przez mniej wiecej godzine) – Czas na wyjscie do naszej malej, przydomowej kapliczki. Modlimy sie tu nasza rownie mala wspolnota. Modlitwe rozdzielilismy na poszczegolne osoby, wiec kazdego dnia rozmowe z Bogiem inicjuje ktos inny. Nie zbieramy sie jedynie w piatki, gdy zwyczajowa wizyta w Caritasie zajmuje nasz czas pomiedzy 16, a 21/22 i spedzenie kolejnej godziny na kleczkach mogloby przyprawic wszystkich o przedwczesny sen.
22:00 – Nastepuje cisza nocna. Wszyscy musza byc juz w domu. Z racji intensywnosci dnia nikogo zreszta zmuszac do tego nie trzeba. Myjemy sie, wskakujemy na chwile do sieci, by sprawdzic, czy swiat poza Rzymem jeszcze istnieje i padamy do lozka.
I tak sie to kreci…